Ciągle przesuwał sie termin rowerowej wycieczki.
A a za każdym razem z innego powodu. Ostateczny termin ustaliliśmy w
poniedziałek 15 października, po 4 lekcji. Omówiliśmy na nim wszystkie
szczegóły dotyczące wyjazdu. Tak więc zgodnie z planem, 16 października
2007 grupa 15 uczestników z klas 3a,b,c,d i 2b wraz z opiekunami panem
Z. Jaworskim i M. Hałaburą, zebrała się na placu przed szkołą o godz 8:00.
Nim wyruszyliśmy, mimo protestów ze strony niektórych uczestników,
rozdano nam kaski. Następnie sprawdzono rowery. Wszystkie pomyślnie przeszły test.
Niektóre z większymi a niektóre z mniejszymi wątpliwościami.
Nasze sprzęty zostały "zapakowane" do autokaru. Później wsiedliśmy my.
Zostały nam pozbierane zgody a pan Hałabura sprawdził obecność.
Około godziny 8:30 wyruszyliśmy autokarem w trasę wiodącą przez :
Maniowy-Łopuszna-Nową Białą-Bukowinę Tatrzańską i wreszcie punkt docelowy
przejście graniczne na Łysej Polanie. Po wyjściu z autobusu i wyciągnięciu
rowerów poszliśmy z paszportami do odprawy celnej. Tuż za nią rozpoczęła sie
nasza trasa rowerowa.
Tak więc pierwsze pojechaliśmy do doliny Belovodskiej. Droga ta nie była
szczególnie ciężka. Obyło się bez cięższych podjazdów. Było nam jednak zimno,
gdyż był to już teren górzysty, a na drzewach trzymał się szron. Piękne widoki
wynagrodziły nam to wystarczająco. Na miejscu, podczas 20 minutowego postoju
posililiśmy się i podziwialiśmy piękno Tatr.
Droga powrotna nie była już
tak spokojna. Wyszły na jaw "niedoskonałości" niektórych rowerów. Patryk z 3d,
odpadł w połowie trasy. Dorota z 3c również nie mogła poradzić sobie m.in. ze
spadającym łańcuchem. Niestety musieli pożegnać się z dalszą częścią rajdu.
Pan Hałabura odprowadził ich do jeszcze stojącego na granicy autobusu.
My ruszyliśmy dalej. Na poczatku czekała na nas długa góra pod Javorinę.
Daliśmy jednak radę! Mnie się na szczycie trochę się nogi poplątały,
czego wynikiem była zaliczona "gleba". Dalej był zjazd w dół.
Następnym
punktem wycieczki była góra z Javoriny trasą do Tatrzańskiej Łomnicy.
Musieliśmy jednak przed wejściem na szlak zostawić rowery. Wyznaczyliśmy
2 osoby do pilnowania ich, po czym ryszyliśmy z panem Jaworskim w górę.
Tępo było, jak zazwyczaj bywa z naszym panem od wych. fiz. zawrotne =).
Zdjęcia robione w czasie marszu rozmazywały się ale za to spaliliśmy masę
kalorii ;). Na miejscu, prócz pięknych widoków, można było podziwiać
wystawę skał, z których zbudowane są Tatry. W drodze powrotnej, ponownie
dołączył do nas pan Hałabura.
Nieopodal miejsca gdzie zostawiliśmy rowery
były słowackie "Potraviny", więc podjechaliśmy już na rowerach to kilka
metrów, po czym każdy kupił to, na co miał ochotę. Chwila postoju i
ruszylismy dalej. Przez Podspady i przejście graniczne w drodze do Jurgowa.
Po naszej stronie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zjechaliśmy na leśną drogę,
a następnie rozłożyliśmy się nad Białką. Chłopaki rzucali kamyki i "głazy"
(przynajmniej próbowali) do wody. Dziewczyny odpoczywały od kasków.
Najedzeni i pełni nowych sił dosiadliśmy naszych sprzętów trochę pobłądziliśmy
po pobliskim lesie, aż wreszcie skierowalismy się na Jurgów.
Grupa podzieliła
się i zrobiła się duża przerwa. Część osób jechała z przodu na czele z
panem Jaworskim a część kilkaset metrów za nim. Nie wiedząc gdzie jechać
postanowiliśmy poczekać na jadącego z tyłu pana Hałaburę, na skrzyżowaniu
głównej drogi w kierunku Nowego Targu, a bocznej drogi do późniejszej
naszej Golgoty... Czarnej Góry. Około 3 kilumetrowy stromy podjazd złamał
prawie wszystkich. Wytrwali najmocniejsi. Satysfakcją jednak było nawet
"dowleczenie" się w pozycji półstojącej, jednak samemu, na wierzchołek góry.
Tam był kolejny postój. Każda osoba dochodząca do grupy została, jak na złość
obfotografowana przez pana Hałaburę. Byliśmy mokrzy a to głównie przez słońce,
które prażyło niemiłosiernie. Z nadzieją w oczach patrzyłam z Anką i z Sylwią
z 3b w niebo, gdzie krążył helikopter. Potem było juz z "górki".
Równo pedałowaliśmy przez Trybsz. Aż do polnej drogi. Na czele naszej grupy
pan Jaworski podawał instrukcje. Niestety, po raz drugi nieco się pomylił i
tak wjechaliśmy w prawdziwie błotny raj;) Czterech najbardziej aktywnych
prowadziło i nie zważało na pryskające kałuże i buksujące koła. Reszta
jechała z tyłu. Raz po raz grzęznąc w błotnej mazi..Wyjeżdżając z lasu
można było usłyszeć jęki zawodu, że już koniec, jak i zachwytu, z tego
samego powodu. Strząśliśmy błoto z rowerów. Przed nami był ostatni fragment
trasy. Chociaż nie było na nim szczególnie ostrych podejść, nogi męczyły
się jednak ciągłym pedałowaniem. Cało jednak minęliśmy tabliczkę "Maniowy".
Meta naszego rajdu rowerowego.
Przejechaliśmy ponad 30km. Nikt nie został ranny;)
Do domu wróciliśmo około godziny 15:30.
Rajd był świetny, wszyscy byli zadowoleni, (nawet z nurkowania w błocie).
Mogliśmy sprawdzić swoją kondycję, a przy okazji popodziwiać piękno krajobrazów.
Dzięki wesołej atmosferze nikt się nie nudził. Z niecierpliwością czekamy na
kolejną wyprawę.
Opracowała: Wiola Rusin kl. 3b
|